Media - artykuły, wywiady, recenzje
22.02.2006
Wójtowicz - Przegląd Katolicki 05.04.1986
Przegląd Katolicki - 05.04. 1986 Wójtowicz
Ci, którzy sztukę traktują jako jeszcze jedną dziedzinę produkcji poddają ją rygorom sprawozdawczości, a to, co niemierzalne mierzyć próbują wedle jednego prostego kryterium - użyteczności - nie rozumieją sensu takich spotkań. Pytają: co robią kwestionujący wszystko - bo taka ich natura - "sztukmistrze" w kościele? Twierdzą, że Kościół powinien realizować się tylko w liturgii. Obrona głęboko ludzkiej duchowości - wartości doświadczanej w przeżyciu religijnym, ale i w sztuce - wydaje im się zabiegiem niepotrzebnym, a nawet niestosownym. Po cóż babrać się w ciemnych, mrocznych sferach ludzkiej duszy, kiedy przed nami rysuje się świetlana przyszłość? Urzędowi optymiści nie lubią takiego babrania. Ja, pesymistka z natury cieszę się jednak, że mogę iść, co jakiś czas na ulicę Solec. Żeby spotkać się tam z innymi pesymistami, równie jak ja zagubionymi. Żeby razem z nimi pytać o sens tego, co było, co jest, co będzie. Żeby myśleć. Ostatnio myślałam z Leszkiem Wójtowiczem. Szczupły chłopiec w swetrze. Z gitarą - całym swoim bogactwem. Artysta"samowystarczalny". Ani natchniony, ani zgnębiony. Taki "swój", zwyczajny. Nie mruga porozumiewawczo okiem, nie pozuje na barda gorzkiego czasu. Jest. Tak jak Jan Krzysztof Kalus szuka odpowiedzi na pytanie - "jak tu znaleźć słowa, które nie będą brzmieć fałszywie potem". I tak jak Kalus nie "zadomawia się w krzyku", w górnych rejestrach. Cały czas - i w piosenkach i w komentarzach miedzy nimi - jest na poziomie codzienności, konkretu. Czasem się śmieje, chociaż "gorycz zalała serca poetom" ( "List do Catherine"). Chociaż wszyscy razem "na atak niewiary co dzień umieramy" ("Stracone pokolenie"). "Przeszłość wyłazi z kątów, że czasem aż krzyczeć się chce"( "Sylwester"). Ale Wójtowicz nie krzyczy. Mówi - śpiewając - do tych, którzy przyszli go słuchać. Niczym nie epatuje, niczego nie udaje. Odrzuca tonacje martyrologiczne. Nie mitologizuje. Cierpliwie zdaje relację ze swojego i naszego bycia w tym dziwnym miejscu na ziemi. Jest pewny własnych wyborów. Wydają mu się zwyczajne. Żyje, pisze wiersze. Dziwi się tylko czasem. Właściwie dlaczego - pyta w jednej z piosenek - traktują mnie jak groźnego mocarza? Dlaczego opuszczając szacowne urzędy "mam wrażenie jakbym niechcący wymyślił dynamit?" ("Krakowskim targiem"). Dlaczego? Przed "zgiełkliwym pomieszaniem" wszystkiego ze wszystkim broni się lekką ironią języka. Broni kolokwializmami, które metaforyzują się w sposób prosty i przejmujący zarazem. Jak w tym pytaniu, które pierwszy raz zadał sobie i nam kilka lat temu. Pytaniu, które można zadawać z patosem i goryczą, które da się rozpisać na parę traktatów historiozoficznych, historiozoficznych, które u niego brzmi tak zwyczajnie: "Jaki jeszcze numer mi wytniesz?"("Moja litania"). Sala Muzeum jest niewielka. Twarze słuchaczy - w zasięgu wzroku. Tym bardziej, że nie wszystkie światła zostały zgaszone, choć palą się świece, żeby "robić nastrój". Więc w tym lekkim półmroku, a nie w ciemności jesteśmy razem i nikt niczego nie kryje. Jesteśmy z naszą wielkością i małością. Z naszymi "bankietami na gruzach" i tęsknotą do wolności. Chcielibyśmy czasem - to takie ludzkie - zostawić wreszcie te wszystkie mrzonki, chcielibyśmy posłuchać dobrych rad sędziwych mędrców i mieć święty spokój. Ale jest w nas i ta dziecinna jasność widzenia, ta pewność, że zawsze "jak skruszony smarkacz" będziemy wracać do naszej wspólnej "idee fixe". Bo "kiedy jej nienawidzę, to tym bardziej kocham, za te małe zwycięstwa i klęski"( "Piosenka o wolności"), zaśpiewa w naszym imieniu poeta i będzie miał rację. ANNA MIESZCZANEK Autor: Anna MieszczanekŹródło: Przegląd Katolicki |