PIELGRZYMKA Pół dnia już chodziłem po mieście Aż w końcu jakoś dotarłem Do placu trzeba to przyznać O świetnie trafionej nazwie Po chwili zastanowienia Stanąłem pokornie w kolejce Dyskretnie zgasiłem papierosa Wyjąłem z kieszeni ręce Obłoki płynęły po niebie Słońce świeciło wspaniale A obok stał jakiś facet Strojny w brzęczące medale Powoli szliśmy do przodu Aż nagle – niech nikt nie przeczy Kolejka zafalowała Zaczęły się dziać dziwne rzeczy Torby torebki i resztę „Otdat’ w kamieru chranienia” Ta pani ma dekolt zbyt śmiały Więc ubrać się lub do widzenia A wy turysto to macie Kieszenie zbytnio wypchane Sierżancie zatrzymać kolejkę Zaraz tę sprawę zbadamy A potem skończyły się żarty Bo wszedłem w zielony szpaler Kłujący szpilkami spojrzeń Już wtedy trochę się bałem Po jakiejś chyba godzinie Doszedłem do drzwi pancernych Gdzie stała upiorna warta Postaci z tektury wyciętych Pot spływał im po twarzach Lecz stali zupełnie bez ruchu Bagnety lśniły w słońcu Jak miecze złowrogich duchów I jeszcze parę kroków Po marmurowych schodach Spełniały się wielkie marzenia Byłem w pobliżu Boga Cisza tu była taka Jakby się czas zatrzymał Ktoś kichnął – wtem szept jadowity „Tiszina tiszina tiszina” Bóg leżał w szklanej skrzyni W czarnym jak noc garniturze Koszula i krawat w groszki Bródka rudawa nieduża I znowu upiorna warta Kolejny zastęp duchów Lepiej więc było nie robić Żadnych gwałtownych ruchów Klimatyzacja działała Cudownie wręcz bez zarzutu Lecz czasem mi się zdawało Że się natychmiast uduszę Gdy wreszcie wyszedłem na zewnątrz Słońce świeciło wspaniale Za rogiem zmiana warty Opowiadała kawały A później gdy już wieczorem Piłem w hotelu wódkę Z butelki wyłaził diabeł Co miał rudawą bródkę… jesień 80 r.