Tę opowiastkę zmyślił chyba podły duch
Co niewybredną lubi trudnić się aluzją
Traktuje ona o gitary mistrzach dwóch
Którzy swą sztuką chcieli zaszokować ludzkość
Do granic możliwości różny mieli styl
Choć równie dobry słuch i równie sprawne ręce
Jeden artystą wirtuozem bowiem był
Drugi technikę miał bezbłędną i nic więcej
Zbliżał się konkurs czyli wielkiej próby czas
Mieli się zmierzyć przed jury i publicznością
Tu jeden szczegół może zaciekawi was
Że taki konkurs bywa próbą bezlitosną
Fenomenalny technik pewien siebie był
Codziennie piał jaką to klasę on pokaże
Łatwo rozbije przeciwnika w drobny pył
Aż raz usłyszał jak ten gra cudne pasaże
Usłyszał i zrozumiał w jednej chwili że
Zimna precyzja to jest wiele lecz nie wszystko
Że jeśli ktoś najwyższych szczytów sięgnąć chce
Nie może być tylko poprawnym gitarzystą
W głowie zaświtał obrzydliwy mocno plan
Z realizacją ani chwili się nie wahał
Nocą na schodach cienki drut rozciągnął drań
Na drugi dzień konkurent miał już gips na łapach
Nie myślcie państwo że tu sens ballady prysł
Drań owszem wygrał ale to niewiele znaczy
Artyście zdjęto w końcu krępujący gips
I jak szaleniec znowu zabrał się do pracy
Chociaż bolało grał swe nutki że ho ho
I gra je nadal coraz lepszy i sprawniejszy
Następnym razem on zwycięży – wierzę w to
Oraz na schodach będzie znacznie ostrożniejszy